"Miłość" Karpowicza to nie powieść, a
składanka odrębnych opowieści, które miał łączyć wspólny temat: homofobia. Nie
łączy ich jednak, ani w spójną powieść, ani nawet w spójną "wypowiedź na
temat". Tematy i motywy bowiem Karpowiczowi uciekają. Ambitny zamiar
nawiązania do Platońskiej triady: Piękno, Prawda i Dobro także przerósł autora.
Zostały jedynie tytuły poszczególnych części.
Pierwsza opowieść - "Piękno" nawiązuje do
historii Iwaszkiewiczów, Stawisko stało się Stokrocią, a najważniejszą postacią
jest tu żona Iwaszkiewicza - Anna. To ona wzbudza sympatię i współczucie
czytelnika. Ona i Irena, która jest gościem, to ofiary zakłamania mężczyzn.
Dwie małżeńskie pary są uwikłane w dziwny układ zdrad i powiązań. Łączy ich
nieżyjący kochanek dwojga z nich, Jarosława i Ireny, który umierał w
Stawisku/Stokroci pod opieką Anny. Doskonałym posunięciem jest tu brak
rozwiązania problemów, bo i w życiu takie problemy są nierozwiązywalne, można
je jedynie odpychać.
Akcja tej części rozgrywa się po 1959r., ale język
jest stylizowany na wcześniejszy i "przestylizowany". Bliższy jest
językowi XIX w., niż połowy XX. Ten językowy anachronizm jest niczym
nieuzasadniony. Równie zły jest język drugiej części. "Prawda"
została osadzona w Polsce przyszłości i miała być dystopią. Ta przyszła
nacjonalistyczna, autorytarna i odizolowana Polska jednak u Karpowicza nudzi,
nie straszy. Grozę miał tu chyba budować język, ale ten nowy język to głównie
listy słów, określających stare rzeczy, te wszystkie, które już znamy. W
zalewie nowomowy nikną wydarzenia i osoby. Historia jest płytka, zbudowana
głównie z rekwizytów, "językowych nowości" i frazesów.
Totalitaryzmowi przyszłości brak wyraźnej ideologii, a postaciom emocji. I
kiedy część pierwsza, po korektach stylistycznych, mogłaby być niezłym
samodzielnym opowiadaniem, tak druga już takich nadziei nie budzi. Mielizny,
mielizny, mielizny. Nic nie chce płynąć, żadna opowieść. Broni się natomiast
część trzecia - "Dobro". To piękna baśń, która ani na chwilę nie
wypada z literackiej konwencji, dzięki czemu zyskuje wymiar uniwersalny.
Te trzy części, z których każda jest utrzymana w
innej konwencji i innym stylu, przeplata rozbita na części opowieść czwarta -
bez tytułu, ale można zgadywać, że to właśnie "Miłość". 1. osobowa
narracja to wyznanie geja, nie wnoszące do tematu niczego nowego, poza
odkryciem, że niezły pisarz może snuć wywody jak byle gimnazjalistka.
Ekshibicjonizm w połączeniu z miałkością opowieści o westchnieniach i
spojrzeniach. Banały i oczywistości przeplatają się z partiami bardzo dobrymi.
Obok truizmów a'la Coelho o miłości niezbędnej do życia świetne partie,
rzeczywiście przeżyte i przemyślane przez narratora. Historia bardzo nierówna,
jak zresztą cała książka.
Wnioski po lekturze paradoksalne: ofiarami homofobii
są głównie kobiety, a ukrywanie prawdy rujnuje życie (głównie kobiet) - czyli
kolejny truizm. Zabawny, bo sam Karpowicz prawdę ukrywa - ani Piękno, ani
Prawda, ani Dobro nie są opowieściami o...
Ech, lepiej sięgnąć po samego, przywoływanego w
powieści, Iwaszkiewicza i jego
"Kochanków z Marony", "Tatarak, wiersze z tomu
"Droga", czy najnowsze - listy do Jerzego Błeszyńskiego wydane pod
wspólnym tytułem "Wszystko jak chcesz".
Autor: Ignacy Karpowicz
Tytuł: Miłość
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2017
Tytuł: Miłość
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz