sobota, 31 grudnia 2016

Efekt wioski, Susan Pinker


"Efekt wioski" S. Pinker to książka modna. Sam tytuł stał się nie tyle nawet hasłem-kluczem, co raczej wytrychem, otwierającym drzwi do szczęścia i długowieczności.   Ten tytułowy efekt wioski to po prosu bliskie relacje, bezpośrednie relacje, co trzeba uściślić, nie internetowe. 


Pinker analizuje sieci kontaktów pojedynczych osób i wyciąga daleko idące wnioski. Mogłoby to budzić pewne obawy o rzetelność, gdyby nie fakt, że nie tylko w oparciu o studium przypadku autorka te wnioski formułuje. Powołuje się także na metaanalizy innych badań (głównie danych medycznych), dane statystyczne, dane ankietowe o szerokim zakresie oraz wnioski i obserwacje wcześniejszych badań. Przytacza np. znane i szeroko komentowane wcześniej obserwacje dotyczące wpływu społecznego i tzw. zarażania się otyłością. Te i inne wcześniejsze obserwacje łączy w logiczną całość, pokazuje system powiązań i szuka rozwiązań, nie udając przy tym, że zna wszystkie odpowiedzi. Chociaż trzeba przyznać, że te, które proponuje brzmią wiarygodnie.
Rozwiązaniem wielu problemów jest bliski, bezpośredni kontakt z przyjaciółmi. Gwarantem dobrego samopoczucia, wyższej odporności na infekcje itp. są relacje przyjacielskie. Nie rozległe sieci wirtualnych znajomych, ale relacje twarzą twarz wpływają na  nasze samopoczucie, uzyskiwaną pomoc, wsparcie materialne i emocjonalne itd. Rozległość tych sieci jest zróżnicowana w zależności od cech jednostkowych, nie jest zresztą istotna ich wielkość ale jakość - bliskość. Na jakie sfery wpływają przyjaźnie? Według Pinker na wszystkie, począwszy od biologicznej odporności na  raka i choroby wirusowe, na długość życia, na oceny szkolne, rozwój mowy u dzieci, efektywność pracy, radzenie sobie w przypadku wypadków losowych itd. Argumentacja autorki brzmi rozsądnie, np. znajomi pomogą nam znaleźć dobrego lekarza, lepszą pracę, pomogą podjąć decyzje w różnych sprawach itd. Mało tego, kolosalny wpływ ma oksytocyna, która pojawia się tylko przy bezpośrednich kontaktach, a to ona wpływa na nasze poczucie bezpieczeństwa, ale też na naszą (i innych) chęć niesienia pomocy. Zatem jest znacznie bardziej prawdopodobne, że pomoże nam osoba znana w realnym świecie, niż ta ze świata wirtualnego.
Po książkę S. Pinker warto sięgnąć nie tylko ze względu na propagowane przez autorkę treści, ale też ze względu na omawiane, wcześniej prowadzone badania, które są nie tylko interesujące, mogą też być pożyteczne. Książka S. Pinker nie jest ani nadętą, niestrawną książką naukową, ani głupawym poradnikiem w amerykańskim stylu. Sprawnie łączy opis stanu badań z przykładami z życia, dzięki czemu czyta się ją bez wysiłku, za to z zainteresowaniem.

Życzmy sobie w nadchodzącym 2017 roku (jako, że dziś 31. 12) prawdziwych przyjaźni, bliskich kontaktów i naszego efektu wioski.

Autor: Susan Pinker
Tytuł: Efekt wioski
Tłumaczenie: Magdalena Szymczukiewicz
Wydawnictwo: Charaktery
Rok wydania: 2015

czwartek, 22 grudnia 2016

Beksińscy. Portret podwójny, Magdalena Grzebałkowska


"Beksińscy. Portret podwójny" to książka niewyobrażalna i to pod wieloma względami. Niewyobrażalny jest wkład pracy autorki, Magdaleny Grzebałkowskiej, która zebrała, przejrzała i przesłuchała ogromną ilość materiału, po czym dokonała jego selekcji. 

A tych materiałów miała aż nadto, bo obaj Beksińscy prowadzili rozległą korespondencję. Zdzisław prowadził też dziennik foniczny i otwarcie przyznawał, że świadomie tworzy 2-3, różniące się "autobiografie". Mrówcza praca autorki zakończyła się niezwykłym sukcesem. "Beksińscy" to zdaje się portret prawdziwy. Książka Grzebałkowskiej właściwie powinna mieć podtytuł: autoportret podwójny, bo autorka oddała głos bohaterom, Zdzisławowi i Tomaszowi. To głównie oni są narratorami, mówią co myślą i jak myślą. Pozornie prosty zabieg oddania głosu bohaterom pozwolił wyzwolić ich obu z mitu, artystowskiego mitu i mitu ich śmierci. O obrazach Zdzisława i radiowych audycjach Tomasza nie ma co opowiadać, można je obejrzeć i przesłuchać w każdej chwili, ale to na ich podstawie wyrósł mit śmierci, która się w ich życiu zawsze czaiła. Książka Grzebałkowskiej obala ten mit. Obaj, i ojciec, i syn stają się tu bardziej sobą. Autorka zdołała odtworzyć codzienność domu Beksińskich, biedę, zwyczaje, rytuały, w końcu całkowitą życiową niezaradność obu. Choć może i tu ktoś zdoła się doszukać demonizmu i nawet po śmierci nie pozwoli odrzucić nieopatrznie przyjętej przez Tomka konwencji wampira.
Bohaterowie prezentują się sami, mówią o nich ich własne nagrane i cytowane obficie wypowiedzi i  listy, mówią też ich znajomi i przyjaciele. Na zmianę. Narracja jest dzięki temu urozmaicona, a opowieść płynie wartko, mimo, że nie ma w niej nadmiaru wydarzeń.  Poza samobójczymi próbami Tomka pozostałych wydarzeń nic szczególnego nie wyróżnia. Ot, wypady do kina, słuchanie muzyki, problemy z meldunkiem w Warszawie. A jednak jest to opowieść na swój sposób porywająca. Tworzy ją klimat prowincjonalnego Sanoka, takiego, który już nie istnieje, komunistycznej Warszawy i zwyczajność, której czytelnik wcale się nie spodziewa. A wszystko to podszyte odkrywaniem wielkiej tajemnicy, która jest i której nie ma. Doskonale prowadzona gra. Książka Grzebałkowskiej jest świetna. 


Autor: Magdalena Grzebałkowska
Tytuł: Beksińscy. Portret podwójny
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2016

piątek, 2 grudnia 2016

Mam na imię Lucy, Elizabeth Strout


Minimalizm powieści Elizabeth Strout jest wręcz niewiarygodny. "Mam na imię Lucy" to powieść o... no właśnie o niczym szczególnym dla odbiorcy, natomiast o sprawach najistotniejszych z punktu widzenia piszącego, bo o tych wydarzeniach z życia narratorki, które ją stworzyły, ukształtowały. I nie jest to lista kataklizmów i wydarzeń spektakularnych, a raczej zwyczajnych, takich, które wywierają na nas wpływ w sposób niemal niezauważalny. Albo raczej jest to seria kataklizmów nieopowiedzianych i niedopowiedzianych.



W psychologii popularna jest ostatnio psychologia narracji, a "Mam na imię Lucy" świetnie pokazuje jak autonarracja kształtuje narratora. To opowieść o konstruowaniu siebie w opozycji do innych, o ciągłym ocenianiu i porównywaniu, stąd te "plotki" - opowieści o znajomych, wspomnienia szkoły, porównania z rodzeństwem. Pojedyncze wydarzenia, przypadkowe spotkania i sposób opowiadania o nich tworzą charakter, albo przynajmniej tożsamość człowieka. O tym właśnie jest powieść Strout, o odkrywaniu prawdy o sobie, tej ukrytej, by można było powiedzieć: nazywam się Lucy Barton, albo: to cała ja.
Jednym z takich kluczowych momentów jest spotkanie Lucy z Sarah Payne, kobiecym głosem literatury, tej literatury, która zdaniem narratorki ma przełamywać samotność. W opozycji do tej rzekomo "łzawej" literatury kobiecej stoi literatura męska, z tym, że u Strout nie jest dopowiedziane jaka ta literatura jest. Pozbawiona uczuć i emocji w przeciwieństwie do kobiecej? A główna bohaterka marzy o pisaniu. Warsztaty literackie Payne, w których narratorka uczestniczy to moment przełomowy, to wtedy rozpoczyna się pisanie powieści, którą właśnie czytamy. Powieści emocjonalnej, kobiecej i oszczędnej w słowach.
Wiele momentów z biografii Lucy nie zostanie w powieści dopowiedziane. To znak, że nie jesteśmy w stanie ani siebie, ani innych pojąć do końca. Taka jest też rola niedomkniętych rozmów z matką, tych, które się urywają w najciekawszym momencie i niedopowiedzianych, sugerowanych historii kolejnych osób.


Autor: Elizabeth Strout
Tytuł:
Mam na imię Lucy
Tłumaczenie:   Bohdan Maliborski
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 18 maja 2016

"Życie przed sobą" Romain Gary

  Za "Życie przed sobą" Romain Gary otrzymał nagrodę Goncourtów. Po raz drugi otrzymał nagrodę, którą można otrzymać tylko raz ...