Minimalizm powieści Elizabeth Strout jest wręcz
niewiarygodny. "Mam na imię Lucy" to powieść o... no właśnie o niczym
szczególnym dla odbiorcy, natomiast o sprawach najistotniejszych z punktu
widzenia piszącego, bo o tych wydarzeniach z życia narratorki, które ją
stworzyły, ukształtowały. I nie jest to lista kataklizmów i wydarzeń
spektakularnych, a raczej zwyczajnych, takich, które wywierają na nas wpływ w
sposób niemal niezauważalny. Albo raczej jest to seria kataklizmów
nieopowiedzianych i niedopowiedzianych.
W psychologii popularna jest ostatnio psychologia
narracji, a "Mam na imię Lucy" świetnie pokazuje jak autonarracja
kształtuje narratora. To opowieść o konstruowaniu siebie w opozycji do innych,
o ciągłym ocenianiu i porównywaniu, stąd te "plotki" - opowieści o
znajomych, wspomnienia szkoły, porównania z rodzeństwem. Pojedyncze wydarzenia,
przypadkowe spotkania i sposób opowiadania o nich tworzą charakter, albo
przynajmniej tożsamość człowieka. O tym właśnie jest powieść Strout, o
odkrywaniu prawdy o sobie, tej ukrytej, by można było powiedzieć: nazywam się
Lucy Barton, albo: to cała ja.
Jednym z takich kluczowych momentów jest spotkanie Lucy z Sarah Payne, kobiecym głosem literatury, tej literatury, która zdaniem narratorki ma przełamywać samotność. W opozycji do tej rzekomo "łzawej" literatury kobiecej stoi literatura męska, z tym, że u Strout nie jest dopowiedziane jaka ta literatura jest. Pozbawiona uczuć i emocji w przeciwieństwie do kobiecej? A główna bohaterka marzy o pisaniu. Warsztaty literackie Payne, w których narratorka uczestniczy to moment przełomowy, to wtedy rozpoczyna się pisanie powieści, którą właśnie czytamy. Powieści emocjonalnej, kobiecej i oszczędnej w słowach.
Wiele momentów z biografii Lucy nie zostanie w powieści dopowiedziane. To znak, że nie jesteśmy w stanie ani siebie, ani innych pojąć do końca. Taka jest też rola niedomkniętych rozmów z matką, tych, które się urywają w najciekawszym momencie i niedopowiedzianych, sugerowanych historii kolejnych osób.
Jednym z takich kluczowych momentów jest spotkanie Lucy z Sarah Payne, kobiecym głosem literatury, tej literatury, która zdaniem narratorki ma przełamywać samotność. W opozycji do tej rzekomo "łzawej" literatury kobiecej stoi literatura męska, z tym, że u Strout nie jest dopowiedziane jaka ta literatura jest. Pozbawiona uczuć i emocji w przeciwieństwie do kobiecej? A główna bohaterka marzy o pisaniu. Warsztaty literackie Payne, w których narratorka uczestniczy to moment przełomowy, to wtedy rozpoczyna się pisanie powieści, którą właśnie czytamy. Powieści emocjonalnej, kobiecej i oszczędnej w słowach.
Wiele momentów z biografii Lucy nie zostanie w powieści dopowiedziane. To znak, że nie jesteśmy w stanie ani siebie, ani innych pojąć do końca. Taka jest też rola niedomkniętych rozmów z matką, tych, które się urywają w najciekawszym momencie i niedopowiedzianych, sugerowanych historii kolejnych osób.
Autor: Elizabeth Strout
Tytuł: Mam na imię Lucy
Tłumaczenie: Bohdan Maliborski
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 18 maja 2016
Tytuł: Mam na imię Lucy
Tłumaczenie: Bohdan Maliborski
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 18 maja 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz