Angielski,
oryginalny tytuł powieści jest przewrotny i dwuznaczny jak sama książka,
"Nothing to be frightened of" można przetłumaczyć tak, jak to
zrobiono w wydaniu z 2010 r. "Nie ma się czego bać" lub "Nicość,
która przeraża". Przewrotność przejawia się specyficznym poczuciem humoru,
paradoksalnymi sentencjami typu: " śmierć jest słodka, uwalnia nas od
strachu przed śmiercią". To nie jedyny paradoks, istotniejszy jest ten, że
o śmierci, która jest głównym tematem książki, mogą mówić jedynie żywi, ci, którzy
śmierci nie znają, więc to życie raz po raz bierze górę w powieści.
Życie niekoniecznie poważne. Pełno tu
anegdot i opowieści np. o starym pufie wypchanym podartymi listami rodziców,
dziecięcych zabawach samego autora i historii rodzinnych o matce ateistce, ojcu
agnostyku, czy bracie, który jest filozofem hodującym lamy. To anegdotyczne i
humorystyczne podejście jest typowe dla Barnesa przy jego racjonalizmie i
chroni go bardzo skutecznie przed powagą jakiejkolwiek mistyki i metafizyki.
Nawet te poważniejsze partie tekstu, gdzie jako wsparcia w dyskusji z samym
sobą (i pośrednio z nieobecnym bratem) używa poglądów i biografii wielkich
poprzedników, są przełamywane anegdotycznymi wręcz rekonstrukcjami wizyt na
cmentarzach i ostatnich chwil życia znanych postaci.
Barnes wyraźnie jednak oddzielił śmierć od umierania i podzielił ludzi
na tych, którzy boją się śmierci i tych, którzy boją się umierania. Bać się
śmierci oznacza tu lęk przed nicością, niebytem, nieistnieniem. To niemożność
wyobrażenia sobie świata bez siebie, świata po sobie, a w rzadkich przypadkach
i świata przed swoim istnieniem. Umieranie zaś jest w książce jedynie
sygnalizowane. To proces, rozciągnięty w czasie, stopniowa lub gwałtowna
degradacja ciała i umysłu. Nie ten aspekt jednak interesuje pisarza, jego
niepokoi niebyt, tytułowa nicość. Rzecz niewyobrażalna tak dalece, że
bezpieczniej jest odwołać się do Flauberta, Montaigna, Larkina, Ravela i
historii innych kompozytorów. Nie sposób jednak znaleźć odpowiedzi na pytania
bez odpowiedzi, te o niebyt właśnie, życie pozagrobowe, śmierć jako koniec lub
początek, obecność Boga w końcu. Wszystko to już było ( stąd w książce anglika
długa lista nazwisk i cytatów) i wszystko jałowe i bez odpowiedzi. Banału i
kompromitacji unika Barnes dzięki autobiograficzności prowadzonych dywagacji.
Jest autentyczny w swoim lęku przed lataniem, w lęku przed fizyczną degradacją,
przed męczącym i bolesnym umieraniem i nicością w końcu.
Śmierć jest fascynująca i przerażająca,
podobnie jak życie we współczesnym świecie, pozbawionym wiary w Boga. To drugi
z istotnych tematów. W świecie, gdzie nie ma Boga, nie ma niczego, co mogłoby
stać się pocieszeniem. Są owszem
chwilowe przyjemności, ale nie łagodzą lęku przed śmiercią, bo śmierć ciągle
jest niepokonana. Jedyną więc metodą żeby żyć jest śmierć zagadać i Barnes to
robi. Zagaduje ją na śmierć. I jest to gadanie i emocjonalne, i chłodno
racjonalne, ciągle jednak bez właściwych odpowiedzi.
Powrót do tej lektury jest szczególnie ciekawy po wcześniejszych
"Wymiarach życia", będących zapisem żałoby po śmierci żony. zestawienie
obu książek to konfrontacja przeżywanego
i jedynie przeczuwanego.
Autor: Julian Barnes
Tytuł: Nie ma się czego bać
Tłumaczenie: Jan Kabat
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2010
Tytuł: Nie ma się czego bać
Tłumaczenie: Jan Kabat
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz